Każdy z nas był świadkiem takiej sceny. Dłonie kurczowo zaciśnięte na krześle bądź uczepione stołu, nagła cisza, która wessała dźwięki rozmowy, brzęk naczyń i sztućców, muzykę towarzyszącą, zażywny mężczyzna w asyście innych mężczyzn niczym styrany Jezus podtrzymywany za łokcie i biodra przez aniołów – to z nim prowadzą oni półszeptem negocjacje, konwencja rodzinnego święta jeszcze obowiązuje, ale przemoc wisi już w powietrzu.
(...)
Czego tu nie było. „Złodzieje!” „Ukradzione wybory!” „Policzyć każdy głos!” „Przestańcie liczyć!” „Policzcie tylko prawdziwe głosy!” „Prawdziwe”, bo Trump i jego zwolennicy wyprodukowali i taką fantazję, w której Immortan Joe używa personaliów martwych Amerykanów, by przeważyć szalę zwycięstwa.
Rzecz jasna, wszystko jest spiskiem. I jak każdy Wielki Spisek toczy się w dwóch następujących po sobie fazach: misternego, wyrafinowanego Spisku, który został odkryty wyłącznie dzięki naszej superinteligencji, i Spisku wszechobecnego, kiedy to dowody na wałek dosłownie walają się w internecie i przestrzeni publicznej. Wjeżdżają zatem demaskatorskie filmiki, zdjęcia z rozmazanym zbliżeniem, świadectwa osób znających osoby, jakieś wykresy z innych spraw, mówi się o „Sting Operation” – masowych aresztowaniach pro-Bidenowych oszustów namierzonych dzięki temu, że roztropny Trump „oznakował karty wyborcze specjalnym izotopem niepromieniotwórczym”, co więcej, zostały one „trackowane za pomocą technologii QFS-Blockchain”. Przypał, lewaki! Nie muszę chyba dodawać, że nagranie przedstawiające wynoszenie do furgonetki kart z głosami oddanymi na Trumpa okazało się nagraniem przedstawiającym wynoszenie do furgonetki klamotów ekipy telewizyjnej w Detroit, porzucone na poboczu skrzynki z głosami oddanymi na Trumpa – skrzynkami zostawionymi przez wkurzonego listonosza, który w roku 2018 rzucił tę robotę, kosze na śmieci w Kalifornii nie były wypełnione korespondencyjnymi głosami oddanymi na Trumpa i tak dalej.